Ulica Wierobieja
jakiej nie znacie

Choć bardziej przypominała dużą wieś niż miejski trakt, to tutaj skupiało się życie Hajnówki. I to jakie! Była tutaj ciastkarnia, targ i liczne sklepy. Na schodkach sklepów czy chodnikach wymieniano się ploteczkami. Panowie chodzili się strzyc do pana Ruty, a panie robiły trwałą ondulację w zakładzie na rogu Wierobieja i Kosidłów. Było też miejsce, gdzie wódkę spod lady piło się na stojąco. Przy Wierobieja działał nawet nieoficjalny dom uciech.

DZIELNICA ŻYDOWSKA

UL. TARGOWA

Przed II wojną światową była to oczywiście dzielnica żydowska, a ulica nazywała się Targowa. Choć gmina żydowska nie miała w Hajnówce nazbyt długiej historii. Żydzi zaczęli osiedlać się w mieście dopiero pod koniec XIX w., w związku z dynamicznym rozwojem tutejszego przemysłu drzewnego, a ich gmina powstała dopiero przed I wojną światową. W latach 1939–1941, czyli w czasie okupacji radzieckiej, w mieście mieszkało ok. 600 Żydów. Wielu z nich mieszkało i prowadziło swoje interesy właśnie przy ul. Targowej.

Jak na dzisiejsze standardy nie była to zbyt elegancka ulica – jezdnia była wybrukowana, a na chodnikach leżały betonowe płyty. Wzdłuż ulicy stały budynki, głównie drewniane. Była znacznie mniej zabudowana niż dzisiaj. A swoim charakterem bardziej przypominała dużą wieś niż jedną z głównych ulic w mieście. O znaczeniu ulicy mówiła jednak sama nazwa – to tutaj znajdowały się liczne sklepy, punkty usługowe, a nawet targowisko (T). To ostatnie powstało w latach 20. i sięgało aż do torów. Działało jeszcze w latach 50., ale z czasem zaczęło ustępować miejsca rozbudowującej się Państwowej Szkole Przemysłu Drzewnego (3 Maja 27).

Czarno-białe zdjęcie z 1934 roku. Żydzi z Hajnówki. Autor fotografii i personalia osób na zdjęciu nieznane.

Żydzi z Hajnówki. Autor fotografii i personalia osób na zdjęciu nieznane.

Kto więc potrzebował zrobić zakupy, szedł na ul. Targową. Tak było od początku. Buty kupowało się w „Bacie” – dziś to niewielki, ceglany budynek, w pobliżu skrzyżowania z ul. Batorego (34). Przed wojną czeska Bata była największym producentem butów na świecie. Nie zachował się ani daszek nad wejściem, ani niewielkie schodki od frontu. Klienci lubili, wchodząc do sklepu, stanąć na chwilę i zagadnąć znajomego. Nieco wcześniej, po lewej stronie (idąc w kierunku Batorego), była pasmanteria (13).

W 1935 r. ulica Targowa zmieniła nazwę na Piłsudskiego. Tego roku zmarł Marszałek, wybór był więc oczywisty. Poza tym na ulicy nic się nie zmieniło. Wciąż była centrum handlowym w mikroskali. Po chleb chodziło się do Żyda Konopiatego, po artykuły kolonialne do Kraśniańskiego, po mięso i wędliny do Protasiuka, po śledzie do żydowskich budek na placu targowym, a po artykuły spożywcze czy galanterię do Ludwika Kuźmickiego. W Zaułku Targowym działała olejarnia Kosińskiego (O) wytwarzająca olej lniany. W mięso z własnego uboju, jak wołowina, cielęcina czy baranina, można było z kolei się zaopatrzyć w sklepie Mojżesza Zelmana (na samym końcu ul. Wierobieja, po prawej stronie, tuż przy Batorego – 36).

Budynek przy ul. Wierobieja. Przed wojną mieścił się tam firmowy sklep czeskiej firmy obuwniczej Bata, przedstawicielem której był Hersz Małmed. Sklep obuwniczy funkcjonował tutaj do końca lat 60.

Budynek nr 36. Do dziś zachowany w stanie bliskim pierwotnego.

Przed wojną mieścił się tam firmowy sklep czeskiej firmy obuwniczej Bata, przedstawicielem której był Hersz Małmed. Sklep obuwniczy funkcjonował tutaj do końca lat 60.

Kolejka do zakładu masarskiego Andrzeja Borowika w połowie lat 80 przy ul. Wierobieja.

Nr 36. Kolejka do zakładu masarskiego Andrzeja Borowika w połowie lat 80. Z prawej strony zakład fotograficzny Zbigniewa Dzwonkowskiego, a budynek po lewej – cukiernia Juliana Drewnowskiego. Przed wojną sklep Mojżesza Zelmana. 

 

POWIEW LUKSUSU

CUKIERNIA GODLEWSKICH

Była też cukiernia Godlewskich. Przed wojną jedno z najelegantszych miejsc w Hajnówce. Znajdowała się na rogu ul. Wierobieja i 3 Maja (3 Maja 31). Dziś mieści się tutaj kwiaciarnia „Tamara”. Kiedyś wytworne miejsce, z szerokim wyborem słodyczy, gdzie bywali ci, których było na to stać, a pozostali, by uczcić wyjątkowe okazje. Podobno przed wojną można tam było dostać nawet cytrusy i inne owoce południowe, co w tamtych czasach nie było takie proste.

Ten to ma smykałkę do interesów – tak o Godlewskim mówiło się w mieście. Był on początkowo współwłaścicielem Terpentyniarni (fabryka mieściła się na terenie dzisiejszego parku miejskiego). Robotnikom miał wypłacać połowę wynagrodzenia w gotówce, a połowę w talonach na żywność. Można je było zrealizować – a jakże! – tylko w jego sklepie spożywczym.

MISTRZ CUKIERNICZY

JULIAN DREWNOWSKI

Ptysie za czasów PRL dzieci kupowały w cukierni Juliana Drewnowskiego (36). Tutejsze wyroby były doskonałe, choć krążyły słuchy, że poncz do nasączania tortu był wyciskany przez dość już zużytą ścierkę. W tamtym czasie niespecjalnie to jednak ludzi dziwiło. Właściciel poza tym, że słynął z dobrych ciast, miał ciekawe hobby – hodował kaktusy.

Julian Drewnowski - mistrz ciastkarski.
Pracownicy cukierni Juliana Drewnowskiego przy produkcji tortu.
KULTOWA RESTAURACJA

HAJNOWIANKA

Po wojnie pod względem elegancji prym wiodła „Hajnowianka” (1). Restauracja znajdowała się na parterze budynku PSS Społem. Obiekt powstał pod koniec lat 50. Na pierwszym piętrze znajdował się sklep tekstylno-odzieżowy, wyżej biura, a na samej górze kilka mieszkań służbowych. Menu było typowe dla tamtych czasów. Królowała kapusta. Był więc bigos, kapuśniak, surówka z kapusty. Jako danie główne – peerelowski klasyk – kotlet schabowy. Ale wszystko, jak wspominają hajnowianie, naprawdę smaczne. Za budynkiem PSS Społem znajdowała się wytwórnia oranżady (2). Prowadził ją pan Sawicki. Interes utrzymał jeszcze jakiś czas po wojnie, później przejęła go władza ludowa.

Hajnowianie mają też mniej „apetyczne” wspomnienia. Na przykład z „Sasanki”, do której chodziło się po naboje do saturatorów. Mieściła się po drugiej stronie dzisiejszego ronda.

 Można tam było kupić frytki. I pewnie z powodu tego śmierdziało tam starym tłuszczem. To jednak nie przeszkadzało najmłodszym – dzieci uwielbiały ten ociekający starym olejem rarytas. I jeśli tylko dostały jakieś pieniądze od rodziców, szły je tam wydać. Wielu hajnowianom do dziś zapach tej frytury kojarzy się z beztroskim dzieciństwem.

Jeśli chodzi o kulinaria z dziecięcych wspomnień, była jeszcze stołówka (J). Mieściła się ona za budynkiem, gdzie obecnie znajduje się biuro poselskie (wcześniej była tutaj pierwsza siedziba władz miasta). Dzieciom, w czasie ferii czy wakacji, pracujący rodzice nieraz wykupowali tam obiady. Podchodziło się z karteczką do pani, ale nigdy nie było wiadomo, co dziś na obiad. Listy dań nikt tam nie wywieszał. Za to salę zawsze wypełniał tłum ludzi, więc znalezienie wolnego miejsca było wyzwaniem.

Wycinek prasowy z informacją: ,,Kiszki już nie ma"
Wycinek prasowy z informacją: ,,Kiszki już nie ma"
Restauracja ,,Hajnowianka"znajdowała się na parterze budynku PSS Społem. Obiekt powstał pod koniec lat 50.

W „Hajnowiance” można było dobrze zjeść, ale i się zabawić. Odbywały się tutaj imprezy okolicznościowe. Podobno na pewnej zabawie sylwestrowej w latach 60. pojawił się prominentny działacz partyjny. Tu znajomy, tam kolega ze szkoły – alkoholu nie wylewał za kołnierz. W końcu pijany w sztok zwalił się na stół. Dotrwał tak do końca imprezy. Goście się rozchodzą, nie bardzo wiadomo, co z nim zrobić. Przyszła jednak woźna, chwyciła prominenta za kołnierz i wystawiła na mróz, gdzie nieco otrzeźwiał. Ostatecznie litościwi znajomi przekazali imprezowicza w ręce rozwścieczonej małżonki.

„WESOŁA” FERAJNA

IMPREZOWE ŻYCIE

Skoro jesteśmy przy trunkach, trzeba przyznać, że nocne życie trwało przy ul. Wierobieja i przed, i po wojnie. Jeśli cukiernię Godlewskich czy później „Hajnowiankę” uważano za miejsca eleganckie, były i takie zupełnie im przeciwne – choćby niewielki szynk (7). Budynek przetrwał w niezmienionej kubaturze, dzięki czemu łatwo sobie wyobrazić warunki, jakie tam panowały. A były… osobliwe.

Wyobraźcie sobie gości stłoczonych na 20–30 metrach kwadratowych. Tyle mniej więcej powierzchni ma niewielki budyneczek, w którym obecnie mieści się sklep z butami. Wejście było tam, gdzie teraz. Na wprost niego bufet, a po obu stronach, wzdłuż ścian lady do konsumpcji. 

Menu nie było wyszukane – chleb własnego wypieku, kiełbasa kupowana od rodziny na wsi, piwo z beczki i bimber spod lady, kilkukrotnie tańszy od sklepowej wódki. Taka oferta i warunki wystarczały jednak w zupełności spragnionym wytchnienia bywalcom. Gdy dyskusje robiły się zbyt nerwowe, rozmówców wypraszano na zewnątrz. A tam bywało, że zamiast do konsensusu, dochodziło do mordobicia. Nie obywało się więc bez interwencji mundurowych. Nigdy jednak nie brali w nich udział członkowie społeczności żydowskiej. Nie widywano też ich pijanych. Co ciekawe, zarówno sanacyjni policjanci, jak i powojenni milicjanci przymykali oko na wódkę spod lady.

DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO

DOM UCIECH

Przy ul. Wierobieja, bliżej ul. Batorego, był też inny lokal (29). „Na mieście” mówiło się, że można tam było nie tylko zjeść i wypić, ale też zaspokoić inne potrzeby. Owymi potrzebami – za zgodą gospodarzy – zajmowała się cała rodzina współpracowników – ojciec, matka i dwie córki. Ojciec miał zapewniać dopływ klienteli, córki, bardzo zresztą ładne, zajmowały się lepszymi klientami. Gdy było trzeba, usługi świadczyła także matka, choć, podobno, korzystali z nich tylko prawdziwi koneserzy. Kiedyś nawet wybuchł poważny konflikt. Jeden z klientów uznał, że panna Krysia, jedna z córek, policzyła sobie zbyt słono za usługę. 

Spędziwszy upojną noc, mężczyzna został z pustymi kieszeniami. Następnego dnia wniósł więc reklamację. Piękna Krystyna odmówiła jej uznania. Słowo do słowa i wybuchła awantura.

 Sprawa trafiła do kolegium. Oburzony klient trwał przy swoim, panna przy swoim. W końcu rozeźlona Krysia wzięła się pod boki i krzyknęła: 

A co ty, dziadzie jeden, myślałeś?
D…a reszty nie wydaje!

Panna Krysia 🤍

Panna Krysia miała podobno słabość do jednego z panów, który prowadził swój biznes po sąsiedzku. Zdarzało się, że za dnia zamykał interes na jakiś czas. Było wtedy wiadomo, że sąsiadka przyszła z wizytą.

KAMIENICA Z BOGATĄ HISTORIĄ

WIEROBIEJA 22

Dość dobrze zachowała się kamienica, w której aż do lat 70. mieściła się apteka. W czasie okupacji niemieckiej ulokowano też tutaj siedzibę policji porządkowej. Budynek należał do dwóch małżeństw – Nurzyńskich i Gołaszewskich. Na jego tyłach znajduje się podwórko i długi budynek gospodarczy z kilkoma dużymi drzwiami. Mimo upływu lat, niewiele się zmieniło. Warto tu zajrzeć. Można zaryzykować stwierdzenie, że to tutaj odbyło się pierwsze kino plenerowe w Hajnówce. Oczywiście dość specyficzne, bo organizatorami seansów byli … żołnierze Armii Czerwonej. Był rok 1944. Wojna jeszcze trwała w najlepsze, ale „bratnia” armia już się chwaliła sukcesami. Na największych, najbardziej wsuniętych w podwórko wrotach, zawisło płótno. Dalej stanął projektor. A pod nim ławki i krzesła, na których siadali mieszkańcy. U ich stóp – tłocząca się dzieciarnia. Wśród zauroczonych magią wielkiego ekranu dzieci był też hajnowianin Edward Poniecki. Wówczas ośmioletni chłopiec.

Ależ to było przeżycie! Pierwszy raz w życiu widziałem kino. Oczywiście na początku była zwykła propaganda, ale później wyświetlano filmy. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że to właśnie na tym podwórku po raz pierwszy zobaczyłem „Świat się śmieje”.

Edward Poniecki późniejszy dziennikarz „Gazety Białostockiej” i miłośnik historii Hajnówki
Lubow Orłowa - radziecka aktorka, tancerka i śpiewaczka.

Ale co tam propaganda! Co tam bohaterskie czyny czerwonoarmistów! Na ekranie pojawiła się blond diva, gwiazda radzieckiego kina, seksbomba Stalina – Lubow Orłowa.

Projekcje cieszyły się dużym zainteresowaniem mieszkańców. Czy poprzedzająca je propaganda robiła na nich wrażenie? Dziś trudno powiedzieć. Można jednak przypuszczać, że dużo większe wrażenie, a przynajmniej na męskiej części widowni, zrobiła Orłowa dysząca ostatkiem sił: „Wody! Wody!”. Ta kwestia do dziś bawi Edwarda Ponieckiego. Wypowiedziana była bowiem w chwili, gdy bohaterka tonęła.

Po II wojnie światowej ulica znów zmieniła nazwę. Także z duchem czasów. Jej patronem został Marian Buczek, zasłużony działacz komunistyczny. Współczesną nazwę z kolei ulica zawdzięcza ks. Ignacemu Wierobiejowi, proboszczowi parafii rzymskokatolickiej w Hajnówce. Starsi hajnowianie pamiętają jeszcze tego duchownego, jak przemierza miasto rowerem i pozdrawia napotkane osoby gromkim „dzień dobry”. Słynął z życzliwości wobec ludzi, niezależnie od tego, jakie poglądy wyznawali. Był wielkim zwolennikiem ekumenizmu.

Po społeczności żydowskiej pozostało niewiele śladów. Nie przetrwała bożnica (B), którą jej członkowie wznieśli w tzw. Zaułku Młynarskim pod koniec lat 20. Był to spory, drewniany budynek, pomalowany na biało-niebiesko. W takiej kolorystyce utrzymane też było wnętrze. Spłonęła w 1941 roku. Była wojna, a w synagodze schroniła się grupka Rosjan. Niemcy wrzucili tam granaty, których wybuch wzniecił pożar. Wojnę przetrwało zaledwie kilku hajnowian żydowskiego pochodzenia. Wszyscy wyjechali za granicę.

Artykuł powstał na podstawie dostępnych źródeł historycznych oraz wspomnień mieszkańców Hajnówki z ich dzieciństwa i młodości. W żadnym razie nie należy tego tekstu traktować jako źródła historycznego. Jest on jedynie próbą namalowania obrazu tej ulicy na podstawie ludzkich opowieści.

Skip to content