Kurs interpretacji dziedzictwa
Miał być sam kurs, a powstały fascynujące opowieści o Hajnówce i jej mieszkańcach. O tym, co o symbolizuje górka w parku miejskim i jak opowiadać, by nie zasłonić tego, co najważniejsze, przeczytacie w rozmowie z jedną z uczestniczek. Agnieszka Krok, z zawodu nauczycielka języka polskiego, jest autorką jednego z najbardziej zaskakujących spacerów interpretacyjnych po Hajnówce.
Brała pani udział w kursie interpretacji dziedzictwa. Początkowo miał to być tylko kurs. Wartością dodaną tego przedsięwzięcia było jednak to, że chętni uczestnicy mogli przygotować spacer interpretacyjny, czyli konkretny efekt kursu. Pani podjęła się tego wyzwania.
Agnieszka Krok: Tak, ponieważ gdy się czegoś podejmuję, to kończę…
Dobra cecha.
Jednak nie było to łatwe. W trakcie kursu miałam wątpliwości, czy kontynuować, czy na pewno to jest dla mnie. Miałam wrażenie, że treść szkolenia skierowana jest raczej dla przewodników a nie nauczycieli, a ja poświęcałam na to sporo wolnego czasu.
Słyszałam, że nie pani jedyna…
Owszem. Natomiast w pewnym momencie prowadząca pokazała nam zdjęcie, które do mnie przemówiło: w kominku palił się ogień, który był całkowicie zasłonięty przez ogrzewających się przy nim przewodników. Było tylko widać ich plecy. Pani Magda (Prowadząca Magdalena Kuś z Pracowni z Barwinkiem – przyp. red.) powiedziała wtedy: „Przewodnik zasłania w ten sposób to, co jest najważniejsze. Tak jak oni zasłonili ten ogień, tak zasłonięty jest często temat naszego spaceru, gdy jest w nim za dużo informacji, a nie ma jednej, która ma je łączyć”. I to mi dało do myślenia…
Piękna metafora…
Zrozumiałam, że my, nauczyciele, często zasłaniamy to, co najważniejsze, swoją osobą, wykładem, ilością informacji, szczegółów lub narzucaniem swojego zdania. To odmieniło moje podejście do tego kursu. Stwierdziłam, że ta metoda może mi się przydać w pracy. Chciałam zdobyć nowe umiejętności, udoskonalić warsztat pracy nauczyciela.
Spacer interpretacyjny. Po lewej Agnieszka Krok
Ale ja słyszałam, że pani spacer wypadł spektakularnie…
Nie wiem czy spektakularnie…
Ludzie byli zachwyceni…
Na pewno byli poruszeni. Nie spodziewali się, do czego dążę, jaka będzie puenta tego spaceru. Dobrym sposobem utrzymania uwagi odbiorców jest zaskoczenie i tutaj ono było. W każdym obiekcie, który wykorzystałam w swoim spacerze interpretacyjnym, był pewien element zaskoczenia i pewnie dlatego tak się spodobało.
No dobrze, to proszę uchylić rąbka tajemnicy.
Nie chciałabym mówić dokładnie, na czym to polega. Być może pewnego dnia ktoś z czytelników będzie po drugiej stronie, więc nie chciałabym zepsuć odbioru i niespodzianki.
Chce pani powiedzieć, że kiedyś nadejdzie taki czas, że komuś ten spacer pani zorganizuje jako przewodniczka?
Mogę zorganizować na specjalne życzenie (śmiech).
Tematem, który podjęłam, była fabryka „Terebenthen” – Zjednoczone Fabryki Terpentyny Puszczy Białowieskiej , która kiedyś znajdowała się na terenie dzisiejszego parku miejskiego. Zajmowała bardzo duży obszar. Zauważyłam, że wielu mieszkańców nie zdaje sobie z tego sprawy.
Pracownicy smolarni. W tle widoczny kopulak. Zdjęcie ze zbiorów Miejskiej Biblioteki Publicznej im. dr. Tadeusza Rakowieckiego w Hajnówce
W tej chwili nic tam już nie zostało…
Zgadza się i świetnie, że w tym miejscu powstał park miejski. Moim celem było odnalezienie okruchów, które zostały po wspomnianej fabryce. Próbowałam odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy potrafimy znaleźć elementy spójne z tym zakładem i ludźmi tamtych czasów, które istnieją do tej pory w przestrzeni parku? Okazało się, że tak. Musimy tylko spojrzeć na nie w odpowiedni sposób. Ja tylko pomogłam je odnaleźć.
Dobrze, że park powstał w miejscu, które wcześniej zatruwało całą okolicę. To też symbol tego miasta.
Park miejski. Fot. Anna Pacewicz
Czy sprawdzała pani, ilu mieszkańców Hajnówki pracowało wtedy w terpentyniarni?
Tak, w pewnym źródle znalazłam informację, że populacja miasta w 1929 roku wynosiła 748 mieszkańców, a dziesięć lat później było to już 17 tys. Co oznacza bardzo szybki przyrost. W 1930 roku zatrudnionych w fabrykach było niemal 2 tysiące osób. Byli to napływowi pracownicy z dalekich miejscowości. Pracowali w okolicznych Zakładach Drzewnych, Terpentyniarni, Fabryce Chemicznej i Zarządzie Kolei Leśnych. W Terpentyniarni spalano karpinę z małym dostępem powietrza, na zasadzie odparowywania. W ten sposób powstawała m.in. terpentyna.
Tak przy okazji, czy można teraz gdzieś dostać terpentynę?
Można, podobno jednak nie jest taka sama. Na swój spacer poszukiwałam najbardziej naturalnej, która miałaby odpowiedni zapach, bo można też kupić bezzapachową.
Do czego ten zapach jest podobny?
Do rozpuszczalnika. Choć delikatnie przebija się tam zapach sosny. Proszę sobie wyobrazić, że pracownicy wdychali opary przez cały dzień w zakładzie, a także czuli je po pracy, bo zapach rozchodził się na całe miasto.
Pożar w terpentyniarni w maju 1935 roku. Po pożarze na ulicach zalegało bardzo dużo popiołu. Zdjęcie ze zbiorów Miejskiej Biblioteki Publicznej im. dr. Tadeusza Rakowieckiego w Hajnówce
Czy poda pani chociaż jeden przykład tego okruszka, który pani odnalazła?
Taki najprostszy, który powinien był znany wszystkim mieszkańcom Hajnówki, to na pewno pomnik „Niezłomnym” Józefa Marka, czyli drewnianych, wysokich figur postaci stojących na wzniesieniu. Ta instalacja artystyczna jest poświęcona pracownikom leśnym okresu międzywojennego – był to mój „punkt wyjścia”. Pozostałe trzy to rzeźby oraz inne elementy parku – przy każdym z tych miejsc nawiązałam do ludzi, którzy tam pracowali, nie do samego zakładu. Nie chciałabym, żeby ktoś pomyślał, że uważam się za znawcę dawnej terpentyniarni. Tak nie jest. Dopiero od niedawna poznałam ten moment historii miasta, który jedynie pomógł mi zrozumieć, w jakiej sytuacji byli ludzie, którzy zasiedlali Hajnówkę.
Fot. Anna Pacewicz
No i na czym polegał ten element zaskoczenia? Będę ciągnąć za język, bo bardzo mnie tym pani zainteresowała.
Boję się, że powiem wszystko (śmiech).
To może chociaż górka?
Zgoda. Górka w parku miejskim, czyli w miejscu, którym niegdyś stał Zakład Terpentyny. Proszę powiedzieć, po co się wchodzi na górkę?
Żeby obserwować świat z lepszej perspektywy.
Tylko po to? A zimą?
Żeby z niej zjeżdżać na sankach.
A kto wtedy z niej korzysta?
Dzieci.
Ile ich jest?
Pewnie dużo. Jeśli jest śnieg, to całe tłumy.
Co robią, gdy jest ich tak dużo?
Szaleją, bawią się, przewracają, krzyczą. Wszystko to, co lubią.
Wie pani, że są to często dzieci, które przyjeżdżają z okolicznych wiosek? Poznają się dopiero na górce. Czy panuje tam chaos i ciągłe kłótnie, a może jest wśród nich osoba dorosła, która pilnuje porządku?
Nie, to dzieje się spontanicznie.
Właśnie. Czyli mimo różnicy wieku, problemów w nawiązywaniu kontaktów, nieśmiałości dzieci potrafią się ze sobą porozumieć. Szczególnie wtedy, gdy bardzo im na tym zależy.
Górka jest takim symbolem komunikacji, nauki bycia wspólnotą, nawiązywania kontaktów. Tak samo jak dziś dzieci kierują się porozumieniem na górce saneczkowej, sto lat temu w tym samym miejscu pracownicy terpentyniarni i pozostałych zakładów potrafili się porozumieć, żeby strajkować przeciwko złym warunkom pracy.
Fotografia opublikowana w wydawnictwie z okazji 70-lecia nadania praw miejskich Hajnówce. Skan zdjęcia pochodzi z kroniki Szkoły Podstawowej nr 2 w Hajnówce
Piękne…
Wzięła pani teraz udział we fragmencie dialogu interpretacyjnego, ponieważ odpowiadała pani na moje pytania, które doprowadziły nas do tego kawałka historii Hajnówki.
Dziękuję za ten ekskluzywny wywiad (śmiech). Gdybyśmy miały wyjaśnić, na czym polega dialog interpretacyjny…
Trudno powiedzieć w kilku słowach. Może przedstawię, czym jest ta metoda dla mnie. Jest opowieścią, która bazuje na wartościach uniwersalnych, nawiązuje do naszych doświadczeń i emocji, współczesnych realiów, do tego, co jest dla nas ważne. Mimo że mamy lepsze warunki pracy, jest nam ciepło, mamy co jeść, mamy rodzinę, dom, mamy godne życie, to ludzie w Hajnówce nie zawsze tak mieli. Mój spacer interpretacyjny nie ma na celu zarzucić kogoś liczbami i faktami, ale pomóc wczuć się w sytuację człowieka, który nie miał tego, co my mamy teraz. To odnośnie terpentyniarni, ale wartości uniwersalnych jest bardzo dużo i można się na nie powoływać przy wielu innych tematach. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie coś zapamiętać, jeśli to w jakiś sposób nas poruszy. A wartości uniwersalne dotyczą każdego.
Uważam, że w naszym hajnowskim parku nie potrzebujemy tablic, pomników, które będą nam mówić, że coś się tutaj wydarzyło, wystarczy pamięć o tych ludziach, która powinna być w nas, mieszkańcach. Pamiętajmy, że Hajnówkę w dużej części tworzyli ludzie przyjezdni z różnych zakątków Polski, że pewnie wielu z nas ma przodka, który przyjechał z głębi kraju, aby pracować w zakładach drzewnych. Ja znalazłam taką osobę wśród moich dalekich krewnych, która przyjechała tutaj z Mazowsza w latach 30, aby pozyskiwać karpinę. W pewnym momencie żyło tutaj sześć różnych narodowości. W XX-leciu międzywojennym, w czasie wielkiej biedy w całej Polsce, łączył ludzi jeden cel – chcieli godnie żyć. Po to przyjechali do odległej Hajnówki, o której nic nie wiedzieli. Z dala od rodzin, bez możliwości komunikowania się z bliskimi. Ci ludzie wykazali się ogromną odwagą i determinacją i to oni są, moim zdaniem, bohaterami tego miasta.
To zupełnie inne spojrzenie na historię Hajnówki. Wspomniani przez panią pracownicy nie są przecież tzw. postaciami pomnikowymi, to nie są przywódcy powstań, naukowcy czy lekarze, to są zwyczajni ludzie. Robotnicy. I to właśnie oni tworzyli to miasto.
Tak, wtedy to oni byli siłą Hajnówki i powinniśmy o nich pamiętać.
Być może to pytanie powinno paść na początku, ale zapytam teraz. Co właściwie panią skłoniło, żeby wziąć udział w tym kursie?
Na początku potrzeba rozwijania się – swojego warsztatu pedagogicznego – tak, aby na lekcjach wzmacniać umiejętność zwrócenia uwagi na to, co jest najważniejsze. A najlepiej w sposób, by uczniowie odnajdywali to samodzielnie. Metody dialogu interpretacyjnego możemy używać w szkole, szczególnie na lekcjach języka polskiego. Dodatkowym aspektem była chęć poszerzania wiedzy o mieście, aby następnie wprowadzić w nią swoich wychowanków. Muszę przyznać, że na początku się lekko zawiodłam, że to nie jest to…
Że nie będzie dat i wydarzeń…
… tylko zupełnie coś innego. Pomyślałam, że jest to skierowane do przewodników, większość uczestniczek miała bardzo bogatą wiedzę o mieście lub świecie przyrody, a ja przecież nie jestem z Hajnówki i ledwo rozpoznaję najważniejsze gatunki drzew. Co ja tutaj robię? – zastanawiałam się. Z czasem ten kurs doprowadził mnie jednak do samorealizacji. Sama chciałam coś odkryć i nauczyć się tej metody. Cieszę się, że dzięki temu sięgnęłam do pewnych źródeł i dowiedziałam się więcej o naszym mieście.
Przygotowanie spaceru interpretacyjnego to nie tylko analiza źródeł, lecz także dużo pani własnej pracy i kreatywności.
Bardzo lubię pracować z metaforą. Właściwie każdy obiekt, który znalazł się w moim spacerze interpretacyjnym, opierał się na metaforze. W pewnym momencie poczułam, że umiem się w tym odnaleźć.
Rzeczywiście, opowieść o górce to właściwie podręcznikowy przykład metafory.
Szczególnie teraz, gdy górka jest pokryta śniegiem, radzę wybrać się w to miejsce. Gdy spojrzymy na bawiące, krzyczące i spierające się ze sobą dzieci, przypomnimy sobie historię pracowników, którzy pomimo różnic potrafili się zjednoczyć i komunikować, aby razem stanąć do walki sto lat temu.
Rampa terpentyniarni (w okolicy dzisiejszych ulic Parkowej i Białowieskiej), 1938. Zdjęcie ze zbiorów Miejskiej Biblioteki Publicznej im. dr. Tadeusza Rakowieckiego w Hajnówce
I ta umiejętność komunikacji wciąż jest w Hajnówce bardzo potrzebna.
Oczywiście, że tak.
Organizatorem kursu interpretacji dziedzictwa jest Fundacja Inicjatyw Rozwojowych i Edukacyjnych. Jest on elementem projektu „Strażnicy pamięci – sztuka interpretacji dziedzictwa”. Kurs odbył się w pierwszej połowie października.